Forum wszysko co najlepsze Strona Główna


wszysko co najlepsze
o wszystkich super filmach...
Odpowiedz do tematu
Gazety o Martynie:)
BasiaNatasha
Administrator


Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: solec kujawski ul.Brzozowa2

Martyna Wojciechowska dwa razy okrążyła świat. Nie zatrzymały ją burze piaskowe, dzikie zwierzęta i strzały w slumsach. W programie TVN "Misja Martyna" pokazuje swoje fascynujące przygody. Nam opowiada o oczarowaniu grozą i pięknie egzotycznych zakątków Ziemi. Nie lubi wracać do kraju. Jej światem jest podróż.





Narzeka już po dwóch tygodniach pobytu w kraju. Twierdzi, że nic się nie dzieje, że traci czas, zamiast podróżować. - To jest jak nałóg - mówi o manii, która pcha ją w świat. Poznaje inne kultury, przekracza granice własnej wytrzymałości. W Australii znakowała bydło, w Ekwadorze odwiedziła szamana, u wybrzeży Afryki nurkowała z rekinami. Zdobywając Kilimandżaro, straciła przytomność. Gdy dotarła na szczyt, płakała jak dziecko. Ma licencję kierowcy rajdowego, wzięła udział w rajdzie Paryż-Dakar. To tam, przemierzając pustynię, wpadła na pomysł własnego programu podróżniczego. Powstała "Misja Martyna". Od czasów legendarnego Tony'ego Halika i jego "Pieprzu i Wanilii" nikt, tak jak ona, nie wędrował z kamerą. Nie przybliżał odległych krain polskim widzom. - Świat jest taki wielki. Chciałabym, żeby każdy miał odwagę spełniać swoje marzenia o podróżach - mówi. Przed rokiem gwałtownie zatrzymała się w swoim biegu. Samochód, którym jechała z ekipą przez Islandię, dachował. Zginął operator i przyjaciel Rafał Łukaszewicz. Ona trafiła do szpitala z pękniętym kręgosłupem. Straciła wiarę w sens swojej pracy. Z depresji wyciągnęli ją rodzice i narzeczony. Upłynęło wiele tygodni bolesnych ćwiczeń, zanim odzyskała sprawność. Znów może jeździć na desce po wydmach. Ale kręgosłup boli ją do dziś. Nie przeszkadza jej to marzyć o kolejnym wyczynie. Chce zdobyć Mount Everest, najwyższy szczyt naszej planety. I, oczywiście, pokazać to w telewizji. W tym tygodniu wędruje przez Maroko z wybranymi widzami "Misji Martyny". To finał programu. Potem rozpoczyna intensywny trening: codziennie pięć kilometrów przez las. Zimą zamierza zamieszkać w namiocie we własnym ogrodzie. Musi przyzwyczaić się do zimna. - Poznając świat, nauczyłam się, że człowiekowi naprawdę niewiele potrzeba do przeżycia - zdradza. - A podróże dają wspaniałe uczucie wolności!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Re: Gazety o Martynie:)
BasiaNatasha
Administrator


Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: solec kujawski ul.Brzozowa2

Claudia:

Lubi Pani kawę?

Bardzo! Najpyszniejszą piłam w jej ojczyźnie, Etiopii. W towarzystwie zwykłych, prostych ludzi. Nigdy nie wyściubili nosa ze swych wsi, a tyle można się od nich nauczyć. Piszę teraz książkę o tym, co usłyszałam i zobaczyłam podczas podróży. Zostało mi w pamięci wiele przemyśleń i obrazów, dzięki temu, że mam potrzebę pochylenia się nad każdym, kogo spotykam.

A wygląda Pani na osobę rzeczową, twardą...

Moja mama powiedziałaby na to: "Nie znacie mojego dziecka!". Prosi, abym była egoistką i nie pozwalała wchodzić sobie na głowę. Bo często ustępuję, mimo że mi na czymś bardzo zależy. Bywam za to na siebie zła, ale o pewne rzeczy się nie wykłócam - to poniżej mojej godności. Niestety, zbyt często chodzi o kwestie finansowe (śmiech). W wielu sytuacjach nie umiem się też komuś przeciwstawić, by mu nie zrobić przykrości. Nie jestem więc pewna, czy wybrałam dobry zawód...

Naprawdę?!

Za bardzo się nim przejmuję, bo stale jestem wystawiona na ocenę innych. Nigdy nie byłam w stu procentach zadowolona ze swego programu, lecz gdy wejdę przypadkiem na forum dyskusyjne, potrafię potem dwa dni rozpaczać, że ktoś niesłusznie mnie ocenił. Widać przejmowanie się czyimiś opiniami to moja cecha wrodzona.

Inna Pani cecha to nieprawdopodobna siła.

Mama mówi, że mam konstrukcję "ruskiego czołgu". Rzeczywiście jest tak, że dostaję "ostrą serię" i zatrzymuję się. Czasem padam na kolana, ale mija chwila, podnoszę się i idę dalej. Z zadziwiającym uporem zmierzam do celu. Na wszystkich moich ekstremalnych wyprawach byłam fizycznie słabsza od innych, ale przerastałam ich wolą walki i zawziętością. Wiem, że dopóki mam siłę oddychać, to idę. To się tyczy nie tylko wypraw.

Jak wraca się do życia po takiej tragedii jak Wasz wypadek na Islandii?

Zaraz po nim załamałam się. Odmówiłam w ogóle rehabilitacji, bo skoro zginął mój przyjaciel, nie dawałam też sobie prawa powrotu do zdrowia. Wiem, brzmi dziwnie, ale wtedy nic nie mogłam poradzić na mój stan ducha. Rozpoczęłam rehabilitację dopiero wtedy, gdy wymyśliłam, co będę robić dalej! Ćwiczę, by... iść w wysokie góry. Ten cel jest jeszcze za mgłą, ale już zmierzam w jego kierunku. Marzę o Evereście. Kompletuję sprzęt, przygotowuję się na różne sytuacje i jest mi lepiej. Jednak nie wróciłam jeszcze do norma1nego życia. Takiego sprzed wypadku. Okazało się, że mimo 30 lat mam pewne rzeczy zupełnie nieprzepracowane: nie rozumiem śmierci i nie umiem się z nią pogodzić. Na początku minionego roku zginął w wypadku samochodowym mój przyjaciel Janusz Kulig. Potem w Islandii - Rafał. Ciągle nie mogę pojąć, jak to możliwe: jesteśmy blisko siebie, rozmawiamy i nagłe go nie ma! Dziś coraz częściej zastanawiam się nad tym, nad czym nigdy nie musiałam. Nad przemijaniem, nad tym, jak goniąc za niczym, tracimy wszystko... Ze spraw zawodowych "Misja Martyna" była dla mnie najważniejsza w życiu. To dziwne uczucie: człowiek do czegoś zmierza z taką determinacją, potem to się spełnia, ale tak strasznie się kończy.

Teraz zmierza Pani w góry, ale podobno interesują Panią również głębiny?

Planuję w tym roku zejść na sto metrów pod wodę. I może zaatakuję rekord korony Ziemi na czas: 7 wierzchołków na 7 kontynentach. Po co?! Nie umiem powiedzieć. Ale dopóki i maszeruję, dopóty żyję. Pragnienie zdobycia jak najszybciej i jak najwięcej wzięło się może stąd, że dzieciństwo i wczesną młodość przechorowałam. Szpitale, operacje. Mam nadzieję, że teraz szybko wrócę do normy. Dobrze, że już mi "naprawili" biodro, bo jedną nogę miałam krótszą i trochę kulałam.

I Co wyniosła Pani z rodzinnego domu?

Stale mieszkali w nim różni nieszczęśliwcy. Gdy ktoś zapukał nawet nad ranem, mama wstawała, i karmiła, tuliła... Dzisiaj w naszym domu także każdy znajdzie schronienie. Są tu też zwierzaki: dwa owczarki niemieckie, kanarek, wąż. Chciałabym mieć jeszcze dwa koty, jeszcze ze dwa psy i większy dom, a w nim dużo ludzi.

Mówi Pani "nasz dom" - dzieli go Pani z kimś?

Z drugą połową, ale ustaliliśmy, (że nie opowiadamy mediom o naszym "pierwszym razie" i podobnych sprawach. Wystarczy, że ja jestem osobą publiczną, jego w to nie chcę wciągać. Powiem tyle, że żyję w udanym związku, szczęśliwa i zaskakująco spokojna domowo. Na szczęście mój partner mnie rozumie, wspiera i dzieli ze mną wiele ekstremalnych pasji. Mamy fioła na punkcie nurkowania, obcych kultur, egzotycznych podróży…

Jakiś obrazek z nich?

Nowo narodzone słoniątko! Nie widziałam w życiu niczego rozkoszniejszego: megagigant, który zupełnie nie zdaje sobie sprawy ze swojej masy i wciąż by się tylko o wszystko ocierał i przytulał.

A co Pani jeszcze koniecznie musi zobaczyć?

Świat z wysokiego szczytu. Chcę przejechać całe Chiny. I Australię dżipem. Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się zachować dziecięcą ciekawość świata. Wbrew wielu zawirowaniom. losu nie wypaliłam się! Szykujemy kolejne odcinki "Misji Martyna".

A na razie oglądamy Panią w "Dzieciakach z klasą".

To jest tak świetny program, że zamiast mnie można by postawić krzesło, a i tak będzie OK Dzięki wspaniałym dzieciakom. Bywają nieznośne, robią psikusy na planie, symulują. Ale są też bardzo ufne i słodkie. Przygotowując się do programu, czytam wszystkie pytania i zastanawiam się, czy dzieci podołają zadaniom. A one są niewiary godnie zdolne, mądre, bystre! Ja zaś mam chyba wrodzony dar kontaktu z dziećmi, którego nikt się po mnie nie spodziewał. Bo wszyscy kojarzyli mnie jedynie z wypudrowaną lalką z "BigBrothera"!




Na żywo:


Na rozmowę z Martyną Wojciechowską i jej mamą Joanną Wojciechowską umawiamy się w podwarszawskim domu prezenterki. Przy furtce witają mnie dwa olbrzymie owczarki niemieckie. “Proszę wejść, Martynka trochę się spóźni. Przepraszam. Czego się pani napije? - pyta pani Joanna, stawiając na stole świeże truskawki. “Proszę się częstować, przyniosłam je specjalnie dla pani” ¬ mówi z ciepłym uśmiechem. Przyznaje, że jest nieco stremowana, bo to jej pierwszy w życiu wywiad.

„I ostatni. Jedna gwiazda w rodzinie wystarczy” ¬ dodaje. I opowiada, jak była z córką w ciąży i z podróży do Berlina przywiozła lalkę. “Postawiłam ją w sypialni i wciąż na nią patrzyłam, bo marzyłam o dziewczynce. Widocznie się zapatrzyłam, bo gdy Martyna przyszła na świat, to była wierną kopią tej lalki”. Do domu wpada Martyna. “Dzień dobry. Hi mummy” woła od progu. “Mamo, dzisiaj jest taki dzień, że nie mam kiedy zrobić siusiu. Ale jestem głodna! Jak wyglądam? ¬ wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. I nie czekając na odpowiedź stwierdza, że “ten cały fryzjer, to zawracanie głowy, bo człowiek siedzi na fotelu cztery godziny, a i tak potem nic nie widać”. “Cisza” - woła do psów. “Ja je wyrzucę, bo będą nas rozpraszać” ¬ mówi pani Joanna. “Nie, mamo, proszę cię. Ja je kocham. “Moje szczurki, mój ryjek kochany, moja śliczna dziewczynka, serduszko pani” ¬ przemawia czule do czworonogów. Po czym podchodzi do okazałego terrarium i pyta, czy poznałam się już z jej wężem. Trudno za nią nadążyć. Ale taka była od dziecka. Z okazji zbliżającego się Dnia Matki z Martyną i jej mamą rozmawiam o ich wzajemnych relacjach.

Czy wiecie, że zdaniem psychologów relacja między matką i córką jest najtrudniejszą relacją międzyludzką?
Joanna Wojciechowska: Tak, to prawda. Według mnie wynika to z tego, że matki często są zazdrosne, m.in. o urodę córek i młodość, która od nich oddala się nieubłaganie.
Martyna Wojciechowska: Ja tego nie doświadczyłam. Nigdy się z mamą nie pokłóciłyśmy, no chyba, że o otwarte okno (śmiech). Bo mama kocha zimno, mogłaby spać w lodówce. A ja po tacie jestem ciepłolubna. Ale poważniejszych konfliktów między nami nigdy nie było. Mimo, że byłam dzieckiem dość wywrotowym.
Joanna: Martynka już w wieku dwóch lat próbowała być samodzielna i decydować o sobie. To wtedy sama wybrała się na kawę na stację benzynową. Wykorzystała po prostu moment naszej nieuwagi, założyła płaszczyk i wzięła torebkę. Pamiętam, że naśladując mnie włożyła do środka jakiś pieniążek, puderniczkę i pomaszerowała. Gdy się zorientowaliśmy, że jej nie ma wpadliśmy w panikę, myślałam, że umrę ze strachu. Prowadziliśmy wtedy z mężem warsztat samochodowy i na podwórku zawsze kręciło się wiele ludzi. Pierwsza moja myśl była taka, że ktoś ją porwał. Rozbiegliśmy się z mężem w dwóch różnych kierunkach. Dopadłam do niej w momencie, gdy zamierzała przejść przez dwupasmową ulicę.
Martyna: A im dalej w las, tym było gorzej (śmiech). Bo z jednej strony byłam bardzo uporządkowana, świetnie się uczyłam, chodziłam na różne zajęcia, trenowałam gimnastykę artystyczną. Ale z drugiej miałam różne szalone pomysły. Od najmłodszych lat interesowały mnie motocykle, potem był heavy metal i fascynacja armią amerykańską. W związku z tym kiedyś odmówiłam korzystania z łóżka i chyba przez pół roku spałam na podłodze w śpiworze. Przyznam szczerze, że nie wiem mamo, jak ty to wszystko znosiłaś.
Joanna: Nigdy mnie nie okłamałaś, nie zawiodłaś więc nie było powodu, żeby Ci nie ufać. Zawsze dużo ze sobą rozmawiałyśmy. Stwarzałam pozory, że traktuję Martynę jak dorosłą osobę, choć oczywiście tak nie było. Szanowałam jej wybory, bo myślę, że takie traktowanie sprawia, że dziecko czuje się kimś wyjątkowym i dowartościowanym, a to zobowiązuje do odpowiedzialności. Dorośli często nieświadomie popełniają błąd i sami niszczą osobowość małego człowieczka.
Martyna: Najważniejsze jest chyba to, że nigdy nie usłyszałam od ciebie: “Nie, bo nie”. To nie jest wbrew pozorom powszechne. Jak rozmawiam z dziećmi podczas nagrań “Dzieciaków z klasą”, to najczęściej powtarzającym się zarzutem pod adresem rodziców jest to, że oni ze swoimi dziećmi nie rozmawiają tylko wydają im polecenia i rozkazy. A moja mama była nad wyraz cierpliwa. Nawet wtedy, gdy w środku nocy wpadałam ze znajomymi, bo ktoś kogoś rzucił, a ktoś inny nie widział sensu życia. Mama bez słowa wstawała i robiła nam kolację. Nie zaprotestowała nawet wówczas, gdy przyprowadziłam do domu swojego kolegę uzależnionego od twardych narkotyków. To u nas w domu przechodził tak zwany detoks. Wszyscy ją uwielbiali. Do dzisiaj moje byłe sympatie ją odwiedzają, składają życzenia z okazji Dnia Matki czy świąt.
Joanna: Tak, to prawda. Bywają różne sytuacje. Ostatnio jeden z byłych narzeczonych córki zaprosił mnie na swój ślub. Czuję się wyróżniona, bo jest to dla mnie wyjątkowy człowiek.
Martyna: Pod tym względem jestem do mamy podobna, bo mój dom też jest otwarty dla innych.

Jakie jeszcze dostrzegasz między wami podobieństwa?
Martyna: Kiedyś działałam bardzo impulsywnie, jeżeli chodzi o kontakty z mężczyznami. Jeszcze niedawno potrafiłam do mamy zadzwonić i powiedzieć: Mam tego dość, rzucam to, wyjeżdżam! Ale teraz coraz bardziej się do niej upodabniam i staję się większą dyplomatką w tym względzie. Poza tym obydwie nie lubimy się malować i stroić. Obie jesteśmy mało asertywne. Niektórzy sądzą, że jestem osobą władczą. Tymczasem można mi wejść na głowę, bo nie umiem powiedzieć “nie”. A potem przychodzę do mamy z płaczem, że kolejna osoba, której zaufałam zawiodła mnie. Ale mama w takich chwilach zawsze powtarza swoje życiowe motto, że dobro trzeba dawać i że ono kiedyś do nas wróci. I to nie są puste słowa. Mama pomogła w życiu wielu osobom. Wychowała nie tylko mnie, ale i moje przyrodnie rodzeństwo , dzieci swego przedwcześnie zmarłego brata. Oprócz tego różni ludzie mieszkali u nas w domu, mama ich utrzymywała, karmiła. Kiedyś zastałam u rodziców zupełnie obcą kobietę, Ukrainkę. Mama powiedziała, że Zina płakała, że nie ma co ze sobą zrobić, nie ma gdzie pójść i dlatego teraz będzie mieszkać u nas. Została na cztery lata, dziś jest członkiem naszej rodziny. Mama dla wielu była ostatnią deską ratunku.

I nigdy się pani nie zawiodła na ludziach?
Martyna: Jak to nie? Dwa razy ludzie, którzy u mamy mieszkali, nas okradli. Wynieśli cała biżuterię (śmieją się obie). Mamo, nie wiem dlaczego nam tak wesoło. Pamiętam, że wtedy wcale nie było nam do śmiechu, bo złodzieje wynieśli nawet ślubną obrączkę taty!

Czy mama jest pierwszą osobą, do której zwracasz się po pomoc?
Martyna: Oczywiście. Sytuacja, kiedy dzwonię i mówię: mamo, pożar!, bo mam w domu na przykład delegację z RPA, wcale nie należy do rzadkości. Mówię, że za 45 minut będzie u mnie piętnaście osób i błagam, żeby mnie ratowała. Gdy przyjeżdżam do domu, to czeka już na mnie cielęcina i zupa na gazie. Mama życzy nam dobrej zabawy. I nigdy nie narzeka. Ona ma to do siebie, że najszczęśliwsza byłaby, gdyby mogła wykarmić cały świat.
Joanna: Córka zarzuciła mi kiedyś, że za bardzo się poświęcam, natomiast ja nigdy nie traktowałam pomocy innym w kategoriach poświęceń, bo myślę, że jest to moralny obowiązek każdego. Naprawdę.
A czy to prawda, że nadal przygotowuje pani córce drugie śniadanie?
Martyna: To prawda. Mieszkam bardzo blisko, a ponieważ nie lubię sama jeść, to wpadam do mamy. A jak wychodzę czeka już na mnie wałówka, w postaci kanapeczki, jabłuszka, soczku.

Gdy jest ci źle także uciekasz do mamy?
Martyna: Tak, tulę się do cycka. Jak jestem chora, to kuruję się u mamy, bo ona ma zdolności bioenergetyczne. Wtulam się w nią, ona mnie wygłaszcze i jestem zdrowa.

A czy ty mamę także wspierasz?
Martyna: Tutaj jest pewien problem, bo mama nigdy się nie żali. I jestem w szoku, kiedy na przykład dzwonię do domu i tata mówi, że mama jest w szpitalu na badaniach, bo ma kłopoty ze zdrowiem. Wtedy dociera do mnie, że ona nie jest niezniszczalna. I mam wyrzuty sumienia. Ale dzieci już tak mają, że są skoncentrowane na sobie, zapatrzone w swoje problemy.

Ty ostatnio miałaś poważne problemy. Przeżyłaś groźny wypadek...
Martyna: Ostatnie pół roku, kiedy miałam rehabilitację po wypadku w Islandii, mama mnie nie odstępowała. Razem jeździłyśmy do sanatorium, aż się z nas tam śmiali.

Musiała pani przeżyć horror, gdy dowiedziała się o tym wypadku?
Joanna: Tak, tym bardziej, że nie miałam z nią żadnego kontaktu. Wiedziałam tylko, że żyje, ale nie wiedziałam, w jakim jest stanie. Kompletnie się wtedy rozsypałam. Gdy zadzwoniła, uspokajała mnie, że wszystko jest w miarę w porządku, że nie ma pokiereszowanej twarzy ani złamań tylko jest ogólnie potłuczona. Gdyby pani widziała jej ciało. Było całe czarne od krwiaków i siniaków. Chciałam nawet zrobić zdjęcie, ale powiedziałam sobie: nie, żadnych wspomnień. Ale krwiaki na ciele to jedno, a nadszarpnięta psychika drugie. Gdy wróciła za nic nie chciała pojechać do sanatorium, nie chciała o siebie walczyć. Przekonywałam ją na różne sposoby, tłumaczyłam, że jak się jej tam nie spodoba, to wrócimy. W końcu się zgodziła, ale była obrażona i prawie się do mnie nie odzywała. Po raz pierwszy w życiu. Ale teraz jest mi za to wdzięczna.
Czuła się pani bezradna?
Joanna: Bardzo, bo przecież nie mogłam za nią podjąć decyzji o leczeniu. Pierwsze noce w sanatorium szlochała, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Czy ją przytulić czy udać, że tego nie słyszę. Wiedziałam też, że nie mogę jej mówić: zapomnisz, bo nie zapomni. Zginął jej przyjaciel, drugi był w ciężkim stanie. I blizna w sercu zostanie na zawsze.

Już drugi raz udało się Martynie wyrwać ze szponów śmierci. Pierwszy raz był wtedy, gdy ciężko zachorowała...
Joanna: Dla matki jest to bardzo traumatyczne przeżycie. Pamiętam, że jak przyszłam do szpitala, to profesor powiedział mi, że moją córkę będą operowały aż dwa zespoły lekarzy tego dnia, a nie jak planowano następnego, bo stan jest krytyczny. A ja musiałam zachowywać stoicki spokój, żeby podtrzymać ją na duchu. Rozśmieszałam ją, choć wiedziałam, że zaraz wezmą moją córcię na stół. Gdy przyszły pielęgniarki powiedziała do mnie: oszukałaś mnie! I przylgnęła całym ciałem. A ja musiałam ją niemal na siłę odepchnąć. Proszę nie pytać, jak się wtedy czułam. Jak Judasz. Ale mówi się, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Martyna: I ja w to głęboko wierzę. Jestem przekonana, że gdyby nie moja choroba, to dzisiaj nie byłbym tym, kim jestem, nie znalazłabym w sobie takiej woli walki. Bo przecież nie robię tego wszystkiego dla pieniędzy czy splendoru.
Rodzice nie prosili cię po wypadku, abyś już zaniechała swoich ekspedycji?
Martyna: Tata chciał, żebym obiecała, przysięgła wręcz, że już nigdy nigdzie nie pojadę. I wtedy mama powiedziała: czy ty nie rozumiesz, że jak ona nie pojedzie, to będzie nieszczęśliwa? A po co ci nieszczęśliwe dziecko? I to był koniec dyskusji.
Joanna: Ja głęboko wierzę, że wszystko, co miało się stać złego, już się stało. Co oczywiście nie znaczy, że się nie martwię. Ale Martyna z każdej wyprawy, jak tylko może, codziennie dzwoni.
Jak tak was słucham, to widzę, jak niesamowicie jesteście ze sobą zżyte. Jakby ta pępowina nie została do końca przecięta.
Martyna: Coś w tym jest (śmiech). Ale każda z nas żyje swoim życiem. Ja mieszkam ze swoim partnerem i ze swoimi psami. Mama jest zawsze, kiedy jej potrzebuję, ale nie zdarza się, żeby robiła niespodziewane naloty. Nie wtrąca się. Gdy dochodzi do nieporozumień między mną a moim partnerem, nigdy nie staje po niczyjej stronie. Ją zawsze charakteryzuje siła spokoju.

Nie denerwuje się pani nawet wówczas, gdy słyszy pani niepochlebne opinie na temat pani córki?
Joanna: Jest mi przykro, ale tłumaczę sobie, że to zwykła zawiść ludzka. Z tym się nie da wygrać.
Martyna: Trudno, żeby nie było jej przykro, gdy słyszy te różne bzdury. Czy wiesz na przykład, że w rajdzie Paryż-Dakar wcale nie brałam udziału zdaniem niektórych? Na góry też się nie wspinam tylko dowożą mnie helikopterem, a ja w tym czasie maluję sobie paznokcie. A drugie miejsce w rajdzie na Syberii zajęłam tylko dlatego, że miałam romans z sędzią! Zawsze mi się obrywa, a ja niestety bardzo się tym przejmuję, bo nie należę do ludzi, którzy potrafią machnąć ręką i powiedzieć: a niech gadają. W takich momentach też uciekam do mamy.
Myślisz, że będziesz równie fantastyczną matką dla swoich dzieci w przyszłości?
Martyna: Nie ma takiej szansy. Przede wszystkim dlatego, że moja mama zawsze była w domu, gdy wracałam ze szkoły. Czekała na mnie z obiadem. Do dziś czuję smak tych placków, nadziewanych kurczaków, serników. Wyniosłam z domu poczucie dużego wsparcia. A ja jestem szałaputem i latam po świecie. Może to się zmieni, gdy zostanę mamą, ale poza wszystkim nie umiem tak świetnie gotować jak ona (śmiech).

A co podarujesz mamie w dniu jej święta?
Joanna: Wiem, jaki problem mają maluszki z prezentami, więc od dziecka wpajałam Martynce, żeby nie dawała mi żadnych prezentów. Tylko laurki, bo to są najwspanialsze medale, które przetrwają latami.
Martyna: I do dziś rywalizują z tatą pod tym względem. Jak przychodzą goście, to oboje wyjmują swoje pudełka po butach, gdzie trzymają laurki ode mnie i przechwalają się, które z nich ma ładniejsze. Nie martw się mamo, w tym roku też ci coś narysuję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Re: Gazety o Martynie:)
BasiaNatasha
Administrator


Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: solec kujawski ul.Brzozowa2

o trudach Misji

GALA: W czasie wypraw zgubiłaś kilka telefonów komórkowych, straciłaś coś jeszcze?
MARTYNA WOJCIECHOWSKA: Mam duplikat duplikatu duplikatu karty telefonicznej SIM. Dwa telefony utopiłam, dwa mi ukradziono. Dostałam reprymendę z Warszawy i do skończenia Misji Martyna nie dadzą mi ani jednego telefonu więcej. Zamiast elektronicznego cacka mam starego trupa. Niszczę też straszne ilości ubrań, bo albo mnie szaman opluje, albo się o coś otrę. Zwykle wracam z połową walizki.

GALA: Boisz się czasem?

M.W.: Zawsze, kiedy nagle moje ciało pokrywa niebezpiecznie wyglądająca wysypka. Gdy szaman podaje mi w tykwie dziwny płyn do przełknięcia albo muszę napić się miejscowej wody. Zamykam oczy, piję i mam nadzieję, że nie dopadnie mnie żadna tropikalna choroba.

GALA: Zachowujesz się nierozsądnie. Kiedy jednak dopada cię choroba, nie wyrzucasz sobie, że mogłabyś jej uniknąć?

M.W.: Odmowa przyjęcia poczęstunku mogłaby świadczyć o tym, że nie szanuję miejscowych zwyczajów albo się brzydzę. Czasami rzeczywiście zachowuję się nierozsądnie, ale nie mam innego wyjścia. Zdarza się, że choruję. Podczas Misji Martyna zużyliśmy już chyba sześć kilogramów leków. Źle też znoszę zmianę stref klimatycznych i czasowych. Powoduje to, że kolejny wyjazd zaczynam bardzo chora. Jeśli okaże się, że przy wjeździe do Azji zatrzymają mnie jako podejrzaną o roznoszenie epidemii SARS i spędzę tydzień na kwarantannie, zupełnie się nie zdziwię. Ale przynajmniej będę miała o czym opowiadać Gali.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Re: Gazety o Martynie:)
BasiaNatasha
Administrator


Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: solec kujawski ul.Brzozowa2

MR.COOL: Zacznijmy, a jakże inaczej, od tego, co porusza wyobraźnię milionów: programu "Big Brother". Trzecia edycja ma zupełnie inną formę niż dwie poprzednie. Ty prowadziłaś wszystkie trzy edycje: którą z nich uważasz za najlepszą?

MARTYNA WOJCIECHOWSKA: Panuje obiegowa opinia, że najlepszy jest pierwowzór, czyli pierwsza edycja. To był program świeży, program, który zmienił oblicze polskich mediów i siłą rzeczy kolejne edycje są porównywane do tego, co działo się w pierwszej edycji. Nowy sposób patrzenia na ludzi, emocje, program i krytykowany i chwalony, nie mniej jednak jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. Dużym zaskoczeniem było dla mnie, że właściwie tylko uczestnicy pierwszej edycji wykazali się aż tak dużą potrzebą zorganizowania przestrzeni wokół siebie. Bez przerwy wykorzystywali własną inwencję twórczą, malowali ściany, tworzyli bardzo pomysłowe instalacje, doskonale umieli zorganizować sobie czas. Uczestnicy drugiej edycji musieli już być bardzo “prowadzeni za rękę”. W trzeciej edycji zespół pracujący przy realizacji programu był najbardziej zgrany, czuliśmy się świetnie w swoim towarzystwie i to procentowało na planie. Dopiero wtedy nabraliśmy odpowiedniego doświadczenia. Także mieszkańcy byli ciekawi, kontrowersyjni, nietypowi. Po raz pierwszy zdarzyły się ucieczki z domu, tak częste łamanie regulaminu. Dla mnie osobiście trzecia edycja była najbardziej wyjątkowa i niewątpliwie włożyłam w nią najwięcej pracy.

Z kim współpracuje się Tobie lepiej: z Andrzejem Sołtysikiem czy z Grzegorzem Miecugowem?

Kiedy zaczynałam pracę przy I Edycji BB Grzegorz Miecugow był dla mnie "guru" dziennikarstwa polskiego, znanym doskonale z Faktów i z radiowej "trójki". W związku z tym istniał między nami pewien dystans. Z Andrzejem Sołtysikiem oboje reprezentujemy jedno pokolenie. Zawsze się kolegowaliśmy, świetnie się rozumiemy, więc kiedy zaczęliśmy pracować razem przy programie BB czuliśmy się bardziej swobodnie.


Poza tym kiedy Andrzej dołączył do zespołu BB to ja byłam tą “starą wygą" i bardzo miło było mi oprowadzać go po Sękocinie i zapoznawać z wszystkimi tajnikami. Generalnie szanuję obu moich współpracowników, mimo, że są zupełnie inni.

W zasadzie można powiedzieć, że z “BB Bitwa” wyszło na własną prośbę już 5 osób. Jak sądzisz, czym jest to spowodowane? Czy uczestnikom obecnie mniej zależy na głównej wygranej a bardziej na samym “pokazaniu się” w telewizji? Czy może uczestnicy trzeciej edycji są słabsi psychicznie?

Myślę, że wynika to przede wszystkim z faktu, że widzowie i potencjalni mieszkańcy przyzwyczaili się do pewnego, określonego przebiegu programu BB. Przez pierwsze dwie edycje utarły się pewne schematy co do wyglądu programu i obowiązujących w nim zasad. Nie było przecież bitew, nie było nominowania mieszkańców tylko z drużyny przegranych, w obecności reszty uczestników programu. Zmiana zasad sprawiła, że mieszkańcy poczuli się nieco zdezorientowani i zaskoczeni takim obrotem sprawy. A my od początku zapowiadaliśmy, że Big Brother Bitwa to zupełnie inny program, a nie tylko III Edycja BB. Według mnie uczestnicy BB Bitwa nie są słabsi psychicznie tylko chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z konsekwencji własnej decyzji. Np. Barbie świadomie złamała regulamin ale tak naprawdę raczej nie zależało jej na wyjściu. Z kolei Wojtek i Zołza wypowiedzieli wojnę Wielkiemu Bratu i starali się za wszelką cenę wywalczyć lepsze życie dla reszty mieszkańców, chociaż właściwie nikt ich o to nie prosił. Tak naprawdę problem polega na tym, że kiedy się mówi "A" trzeba powiedzieć "B", a ci mieszkańcy najwyraźniej tego nie potrafili. Poza tym w jednym momencie, pod jednym dachem spotkały się bardzo różne charaktery i tarcia chociażby pomiędzy Kenem i Zołzą czy Magdą i Arkiem chyba nieuniknione. To wszystko zdecydowało o specyficznej atmosferze III Edycji.

W BB Bitwa pojawiasz się niemal codziennie, jesteś dla mieszkańców jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym. Czy jest to dla Ciebie kłopotliwe? Bardzo starają się dowiedzieć, co dzieje się “po drugiej stronie”?

Tak, rzeczywiście, na polu bitwy pojawiałam się niemal codziennie i byłam dla mieszkańców absolutnie jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym. Na początku było to dla mnie dość kłopotliwe, zawsze próbowali wyciągnąć ode mnie jak najwięcej informacji na temat życia na zewnątrz. Z czasem jednak bardzo polubiłam te spotkania. Myślę, że znam ich lepiej niż ktokolwiek inny. Wielki Brat świadomie wywołuje bardzo duży dystans pomiędzy nim a uczestnikami programu, natomiast mi mieszkańcy na polu bitwy zwierzali się, zadawali mnóstwo pytań, często bardzo osobistych, dzielą się swoimi radościami i smutkami. Krótko mówiąc wywiązała się między nami bardzo specyficzna więź. A co do informacji ze świata zewnętrznego - nadal im ich nie przekazuję, choć przyznam szczerze, że trudno jest nie reagować na konkretne i dociekliwe pytania mieszkańców.

Czy spodziewałaś się, że wygra Piotr?

Na początku spodziewałam się, że w finale znajdą się Arek, Jędrek i Kasia. Po doświadczeniach trzech miesięcy, w ciągu których dokładnie przyjrzałam się mieszkańcom i po weryfikacji wielu moich opinii miałam wrażenie, że największe szanse na wygraną ma Piotr Borucki. Był wielokrotnie nominowany do wyjścia i za każdym razem wyszedł z tego obronną ręką, co mogło świadczyć o tym, że widzowie dażą go bardzo dużą sympatią. Poza tym to wrażliwy, wartościowy chłopak i wiele wskazywało na to, że może uzyskać duże poparcie widzów w finale. Tak też się stało.

Jak oceniasz apel KRRiT do dziennikarzy, aby nie brali udziału w przedsięwzięciach typu reality show?

Uważam, że KRRiT nie powinna interweniować w tego typu decyzje programowe żadnej ze stacji. Oczywiście, jak każda tego typu organizacja, stoi na straży moralności, określa pewne granice tego co wolno i nie wolno pokazywać, ale żyjemy w państwie demokratycznym. W telewizji emituje się niezliczoną ilość kanałów polsko- i obcojęzycznych i każdy ma prawo wyboru. Każdy może oglądać co mu się podoba i absolutnie nie ma obowiązku oglądania Big Brothera. Jedank popularność tego programu najwyraźniej świadczy o tym, że jest ogromne zapotrzebowanie rynku na tego typu przedsięwzięcia. W związku z tym dziwią mnie i śmieszą tego typu apele. Po pierwsze mieszkańców nikt nie zmusza do tego aby dali się zamknąć w domu na 3 miesiące 9wręcz przeciwnie - do ostatniej edycji przyszło około 40 tys. zgłoszeń). A po drugie oglądalność programu jest nadal na bardzo wysokim poziomie. Dla mnie samej tego typu przedsięwzięcie jest ogromnym wyzwaniem. Bardzo wiele nauczyłam się podczas realizacji wszystkich trzech edycji, w związku z tym nie do końca rozumiem motywy i celowość wystosowania tego apelu.

Znany angielski pisarz Rudyard Kipling powiedział kiedyś:” Nigdy nie popełniłem żadnego błędu w życiu, w każdym razie żadnego, którego nie mógłbym potem usprawiedliwić”. Utkwił Ci w pamięci jakiś szczególny błąd, wpadka czy zabawna historia przy realizacji Big Brothera?

Ja wychodzę trochę z innego założenia niż Kipling. Każde potknięcie odbieram jako nauczkę w życiu i z każdego staram się wyciągnąć jakieś wnioski. Oczywiście, że błądziłam wielokrotnie, ale myślę , że zarówno nasze błędy jak i sukcesy określają nas i kształtują takimi jakimi jesteśmy. W związku z tym staram się nie podchodzić do błędu jak do wielkiej tragedii życiowej.

Oczywiście w trakcie realizacji programu zdarzały się wpadki zarówno mi, jak i innym prowadzącym. Standardem są ataki rozhisteryzowanych fanów, złamanie obcasa czy absolutna pomyłka w tekście. Takich wpadek było naprawdę mnóstwo, ale to właśnie jest specyfika programów na żywo, zawsze generują zabawne i nieprzewidziane historie.

Słówko o konkurencji: oglądasz, choć czasami polsatowski Bar?

Przyznam szczerze, że nie mam w domu anteny do telewizora. Co prawda telewizor mam, stoi, ładnie wygląda i właściwie... jest bezużyteczny. Nie oglądam żadnych produkcji konkurencji, czasami zdarza mi się zerknąć na jakieś poglądowe kasety video.


Jeśli chodzi o treść i dramaturgię polsatowskiego reality show nie mam zdania, bo nie widziałam ani jednego odcinka w całości. Mam jednak zastrzeżenie, które dotyczy wszystkich polsatowskich produkcji, czyli realizacja. Uważam, że Polsat nadal nie potrafi dobrze ustawić oświetlenia i nagłośnienia, no i przede wszystkim brakuje w ich zdjęciach odpowiedniego rozmachu.

Wiele osób już teraz zadaje sobie pytanie, czy będzie w Polsce czwarta edycja Big Brothera? Myślisz, że jest na to szansa?

Sądzę, że nie. Oczywiście kiedy kończyliśmy pierwszą edycję nikt nie spodziewał się, że będzie druga. Kiedy skończyliśmy drugą wszyscy zarzekali się, że nie będzie trzeciej więc teraz jestem bardzo ostrożna w moich opiniach. Uważam jednak, że ten format został już wyczerpany. Raczej spodziewam się, że dom w Sękocinie, świetnie wyszkolona ekipa i całe zaplecze zostaną wykorzystane to jakiegoś nowego przedsięwzięcia.

Przenieśmy się w przeszłość. Czy małej Martynie marzyła się kariera gwiazdy telewizyjnej? Czy raczej jako dziecko śniłaś o superszybkich motocyklach?

Tradycyjnie powiem, że w telewizji pracuję przez przypadek, wszyscy tak mówią, bo tak wypadaJ . Tak poważnie to nigdy nie myślałam, żeby pracować w telewizji, nie chciałam być aktorką, piosenkarką, jak większość dorastających dziewczyn. Zawsze marzyłam o motocyklach, o samochodach, o motorsporcie, chociaż przyznam się szczerze, nie wierzyłam, że z mojego największego hobby uda mi się zrobić pomysł na życie i, że jeszcze ktoś mi będzie za to płacił. Uważam to za swój największy sukces życiowy.

A jednak Twój pierwszy występ telewizyjny nie był związany z motoryzacją – w TV pojawiłaś się w wieku 19 lat jako modelka...

Rzeczywiście po raz pierwszy pojawiłam się w TV jako modelka. Było to podczas konkursu The Look of The Year, w którym wybierano twarz roku. Była to jednak tylko krótka migawka. Mój występ telewizyjny przez duże "W" miał miejsce w programie motocyklowym pt. “Jednym śladem” w telewizji ATV, czyli był jednak związany z motoryzacją.

Twój debiut dziennikarski miał miejsce w piśmie “Świat Motocykli, później był program motocyklowy w jednej z telewizji kablowych z Jackiem Boneckim. Razem z nim też napisałaś scenariusz “Automaniaka”, którym zainteresował się TVN. Czy program był realizowany od początku wg Waszego pierwotnego pomysłu czy stacja ingerowała w scenariusz?

Rzeczywiście napisaliśmy scenariusz, który w pierwotnej wersji miał być projektem stricte motocyklowym. Okazało się jednak, że program motoryzacyjny, który wtedy był na antenie TVN został wycofany z ramówki i pojawiło się zapotrzebowanie na tego typu przedsięwzięcie tworzone przez nową, świeżą ekipę. Stacja na początku ingerowała w scenariusz ale teraz mam wrażenie, że robimy to o co nam chodziło i tak jak zamierzaliśmy. Mamy pełną swobodę.


“Automaniaka prowadził początkowo Tomek Sianecki. Ty pojawiałaś się rzadko. Dlaczego?

To była decyzja prezesa Waltera, któremu bardzo wiele zawdzięczam. Dzięki niemu powstał “Automaniak”, dzięki niemu zaczęłam pracować na wizji. To on pierwszy we mnie uwierzył, dał mi szansę, a przede wszystkim pozwolił mi być sobą. Tomek Sianecki był i jest bardzo doświadczonym dziennikarzem. W Trzecim Programie Polskiego Radia robił program pt. “Wrzuć Trójkę”, w związku z tym jakoś tak "z urzędu" został przydzielony do “Automaniaka”. Ja pojawiałam się rzadko, ponieważ założenie było takie, że miałam trochę popracować przy realizacji programu i dopiero potem wejść na wizję. I słusznie., bo pewnie “spaliłabym się” robiąc duży falstart.

Póżniej Tomka zastąpił znakomity pilot rajdowy Maciej Wisławski, a Ty już jako równoprawna współprowadząca występowałaś w każdym “Automaniaku”. Czy już wtedy mocno odczuwałaś popularność czy dopiero od czasów Big Brothera?

Maciej Wisławski przyszedł do programu na nasze zaproszenie. Szukaliśmy kogoś, kto mógłby zastąpić Tomka. Maciek podczas któregoś z programów był naszym gościem i uznaliśmy, że ma wyjątkowo dobrą energię, która świetnie sprawdza się na wizji. Zaproponowaliśmy mu więc stałą współpracę.

Popularność bardziej Cię cieszy czy bardziej bywa kłopotliwa? Jak sobie radzisz z wciąż rosnącą grupą wielbicieli?

Przede wszystkim popularność nie może być celem samym w sobie., jest skutkiem ubocznym tego co w życiu robię. Nie można być hipokrytą - chcieć pracować w telewizji jednocześnie złoszcząc się z powodu utraty anonimowości, bo przecież jedno z drugim jest właściwie nierozłączne. Ale szczerze mówiąc popularność jest bardzo kłopotliwa, szczególnie kiedy próbuję wtopić się w tłum, spokojnie zrobić zakupy w sklepie czy posiedzieć z narzeczonym na plaży. Nie zamierzam jednak narzekać, bo takie wybrałam sobie życie i w każdej chwili mogę zrezygnować, jeśli poczuję się tym zmęczona.

Często się zdarza, ze młoda, piękna kobieta, gdy staje się popularna, dostaje propozycję od “Playboya”. Tak było i w Twoim przypadku. Jak wspominasz udział w sesji?


Decyzja o sesji w “Playboyu” zapadła dużo wcześniej, niż powstała koncepcja programu “Big Brother”. Wtedy nikt się nie spodziewał, że Wielki Brat będzie aż tak popularny i, że z dnia na dzień stanę się znaną osobą. Cieszę się więc, że ta propozycja nadeszła nie dlatego, że byłam kolejną popularną "twarzą na okładkę". Wtedy zresztą pracowałam jako dziennikarka dla “Playboya”, co do dziś uważam za dość duże wyróżnienie. Udział w sesji, cóż... Pamiętam, że podczas sesji w “Playboyu” było bardzo mokro, cały czas polewano mnie olejkiem i wodą, no i, wbrew pozorom, było bardzo zimno. To moje główne wspomnienia.

A reakcje? Rodzina, znajomi, obcy ludzie na ulicy?

Rodzina i przyjaciele przyjęli to spokojnie, z uśmiechem. Tata z dumą pokazywał moje zdjęcia wszystkim znajomym. Na szczęście urodziłam się i wychowałam w "normalnej" rodzinie, czyli takiej, która nie jest pruderyjna i nie robi "z igły widły".

Kolejny temat rzeka: rajd Paryż-Dakar. Setki kilometrów naprawdę trudnej trasy, łzy, zmęczenie, chwile zwątpienia i w końcu wielki sukces – zwycięstwo z bezkresną pustynią i dotarcie do mety. Co czułaś przekraczając końcową linię najtrudniejszego rajdu świata?

W zasadzie przestałam odpowiadać na to pytanie, bo nie jestem w stanie przekazać tego co czułam nikomu, kto tam nie był. Dla mnie ten rajd to spełnienie marzenia i przede wszystkim' sprawdzenie się w bardzo ekstremalnych warunkach, ale skończył się, minął. Teraz myślę raczej o tym co przede mną, o tych kilometrach oesowych i bezkresnych trasach, które jeszcze pokonam. Wolę koncentrować się na przyszłości, a nie wracać do tego co było.

Znana jesteś jako miłośniczka sportów ekstremalnych (bungee, nurkowanie, spadochroniarstwo). Czy jest jeszcze jakaś dyscyplina, której nie uprawiałaś dotąd, a chciałabyś?

Podczas jednej z bitew w domu Wielkiego Brata pojawili się rolkarze i deskorolkarze, którzy jeździli po specjalnie zbudowanej rampie. Ewolucje, które wykonywali wydały mi się niezwykle karkołomne i na pewno nie zaryzykowałabym samodzielnej próby. Z drugiej strony nie miałabym chyba aż tyle motywacji żeby przez lata trenować skoki na rampie. Nie mniej jednak uważam, że perfekcja w każdej dziedzinie i w każdej dyscyplinie sportu jest godna szacunku.

Niedawno głośno było o Twoich planach dotyczących lotu w kosmos. Okazało się jednak, że nie zostaniesz pierwszą kobietą – kosmiczną turystką. Czy myślisz o tym poważnie? Może nie dziś i nie jutro ale kiedyś...

Mogę tylko powiedzieć, że na razie nic się nie okazało, bo właściwie żadne decyzje jeszcze nie zapadły. Oczywiście lot w kosmos jest moim marzeniem, tak jak każdego "kto ma odwagę marzyć i realizować swoje marzenia".

Kariera telewizyjna, kariera sportowa...Ale widzowie mało wiedzą o Twoim życiu prywatnym. Dasz się skusić i powiesz kilka słów na ten temat?

Moje życie prywatne to często moja praca. Nigdy nie wiem gdzie jest granica pomiędzy "zawodowym" oglądaniem rajdów samochodowych ,a tym prywatnym. Lubię tę dyscyplinę sportu i gdybym nie musiała pracować na rajdach to i tak pasjonowałabym się nimi prywatnie. Poza tym jestem mało "rozrywkowa", nie chodzę na dyskoteki, huczne imprezy, maksymalnie dużo czasu staram się spędzać w domu i z rodziną. Dużo czytam, nie oglądam telewizji, bo jej nie mam. Uprawiam sporty. Mam kilku sprawdzonych przyjaciół, z którymi staram się spotykać tak często, jak tylko to możliwe. Ot i cała historia.


Powiedziałaś kiedyś: “Ubranie to dla mnie minimum życiowe, które muszę wykonać, bo nie wyjdę z domu nago”. Wnioskując a contrario, czy po swoim domu często chodzisz nago?

Tak, zdarza mi się chodzić nago, ale tak naprawdę ten cytat wyraża co innego. Nie rozumiem po co człowiek otacza się tyloma przedmiotami martwymi i kupuje tyle ubrań wydając na nie mnóstwo pieniędzy, bo wiem, że nie są potrzebne nam do życia. Ubieram się w cokolwiek, co mam pod ręką. W telewizji oddaje się w ręce stylistów.

Pomimo, że (jak twierdzisz) nie przywiązujesz dużej wagi do wyglądu, lubisz zwracać na siebie uwagę mężczyzn...

Czy lubię zwracać na siebie uwagę mężczyzn? Lubię. Lubię flirtować, lubię podobać się mężczyznom. Chyba zawsze tak było, że byłam w centrum zainteresowania i to już trochę kwestia przyzwyczajenia.

Wolisz uwodzić czy być uwodzona?

Chyba wolę uwodzić. Oczywiście, jak każdy, lubię kiedy ktoś się o mnie "stara" i zabiega o moje względy. Natomiast nie znoszę podrywaczy, działają na mnie alergicznie i robię się bardzo agresywna. Myślę, że ciężko poderwać mnie w typowy sposób. Nigdy nikomu nie udało się zawrócić mi w głowie i sprawić żebym zrobiła coś czego bym później żałowała. Jestem typem osoby, która lubi brać sprawy w swoje ręce.

Cały czas prowadzisz życie na “wysokich obrotach”. Wyobrażasz sobie siebie za ileś lat siedzącą w fotelu i czytającą bajki dzieciom/wnukom? Pewnie wolała będziesz uczyć je jazdy na motocyklu na jednym kole Smile ?

Bardzo możliwe. Ja przeszłam pełną edukację, od motorynki po japoński motocykl wyścigowy, więc jeśli moje dzieci będą chciały jeździć na motocyklu to nie będę im stała na drodze, a wręcz przeciwnie. Będę je także uczyła jeździć na nartach, pływać, ale także czytać poezję, malować i przede wszystkim znajdować radość życia we wszystkim co będą chciały robić.

Myślę, że już niedługo trochę zwolnię tempo. Zrozumiałam, że nikomu już nic nie muszę udowadniać i, że mogę pozwolić sobie na mniej" energetyzujące" zajęcia.

Polskie Centrum Serialowe to serwis internetowy, więc nie może zabraknąć pytania z tej dziedziny. Korzystasz czasem z internetu?

Szczerze mówiąc tylko wtedy, kiedy muszę. Używam inernetu do wysyłania tekstów do redakcji, odbierania maili od przyjaciół. Na szczęście jest ktoś, kto robi za mnie potrzebny do artykułów research w internecie (uśmiech do mojej asystentki Marty). Oczywiście jestem zaznajomiona z obsługą komputera i internetu, ale wolę pracować na papierze.


Lubię robić notatki, zawsze mam przy sobie kartkę i długopis. Jest kilka stron internetowych, które chętnie odwiedzam, ale szczerze mówiąc myślę, że internet, a szczególnie mailowanie, czatowanie czy smsowanie bardzo spłycają kontakty międzyludzkie.

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Zaraz po finale Big Brother Bitwa wyjeżdżam na Malediwy, a potem do Stanów, w długą podróż po zachodnim wybrzeżu. Mam także w planach wyprawę do Afryki, podczas której chcę zdobyć Kilimandżaro. Potem może Azja... Generalnie nie będzie mnie w kraju (a co za tym idzie - także na wizji) przez trzy miesiące, więc wszyscy będą mieli okazję ode mnie odpocząćSmile

Mamy dla Was jeszcze jeden prezent- autograf Martyny:




Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Re: Gazety o Martynie:)
BasiaNatasha
Administrator


Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: solec kujawski ul.Brzozowa2

Czy znalazłaś się na naszej integracyjnej imprezie z powodów osobistych?

Od czasu mojego wypadku samochodowego nie do końca czuję się osobą sprawną, i postanowiłam częściowo wycofać się z życia zawodowego. Przede wszystkim dlatego, że nie mam możliwości poruszać się "na 100%" przed kamerą telewizyjną - a projekt, który realizowałam w TVN, ewidentnie wymaga wysokiej sprawności fizycznej.
Kiedy jednak zaproszono mnie do udziału w projekcie realizowanym przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu przygotowanym przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji nie miałam żadnych wątpliwości, żeby przyjąć zaproszenie. Wiem, że moi lekarze powiedzą, że to karkołomny pomysł i, że powinnam raczej leżeć w domu, ale nie darowałabym sobie gdybym nie wzięła udziału w tym przedsięwzięciu, zwłaszcza ze względu temat akcji "Czy naprawdę jesteśmy inni?"
Dzisiaj mogę powiedzieć, że wiem, co to znaczy być o krok od tego, żeby zostać osobą niepełnosprawną. Jeszcze kilka miesięcy temu, jak wszyscy miałam swoje przemyślenia na temat niepełnosprawności. Jednak dopiero w momencie wypadku, kiedy okazało się, że mam złamany kręgosłup, a diagnoza lekarska nie została jeszcze do końca postawiona, stanęłam twarzą w twarz z tym problemem. Pierwsze pytanie, jakie pojawiło się w moje głowie, było: jak żyć? Jak się z tym pogodzić? Jak odnaleźć nowy pomysł na siebie? Co robić dalej?
Dopiero później przyszła refleksja, że najważniejsze jest to, że żyję. Na szczęście w moim przypadku, okazało się, że w pełni wrócę do zdrowia. Wymagać to będzie tylko sporo czasu i pracy. Jeszcze miesiąc temu jeździłam na wózku i wiem, jakie to uczucie. Bariera schodów, krawężników, ciekawskie spojrzenia wszystkich wokół. Czas spędzony na wózku inwalidzkim czy o kulach, kiedy robiłam zaledwie kilka kroków uświadomił mi, że w żadnym stopniu nie jesteśmy inni. Wszyscy jesteśmy dokładnie tacy sami. Każdego z nas może spotkać wypadek, nieszczęście, który zmieni całe nasze życie. Jestem tego doskonałym przykładem.




Czy spodziewałaś się takiej wrażliwości u młodych ludzi?

Jestem pod ogromnym wrażeniem zrozumienia i wrażliwości, jaką wykazali się uczestnicy akcji. Kiedy byłam w liceum ogólnokształcącym, nie miałam w sobie takiej dojrzałości. Po pierwsze młodzież wykazała się nieprawdopodobną wręcz zdolnością obserwacji otoczenia i tego, co jest wokół nas. Po drugie bardzo wysoko oceniam wartość techniczną zaprezentowanych filmów: zdjęcia, montaż, muzyka, pomysły. Dopracowanie wszystkiego jest na poziomie absolutnie profesjonalnym. Wiele z młodych osób, które zadebiutowały tu w roli reżyserów, aktorów, scenarzystów z pewnością sprawdzi się w zawodach związanych z filmem czy z telewizją. Super! Jestem naprawdę zaskoczona. Ja chyba nie byłam taka fajna, jak byłam w liceum.



Jak się patrzy na życie z perspektywy wózka inwalidzkiego?

To było przerażające. Zdałam sobie sprawę, jak wiele trzeba jeszcze zrobić w tej dziedzinie. Jak bardzo nasze obiekty użyteczności publicznej są nieprzystosowane dla osób niepełnosprawnych. Wcześniej miałam tego świadomość, bo mam niepełnosprawnego brata, który wiele lat temu miał nieszczęśliwy wypadek motocyklowy i do dzisiaj porusza się na wózku, ale nie wiedziałam jak bardzo jest to uciążliwe. Zupełnie inaczej patrzy się na pewne rzeczy z perspektywy wózka inwalidzkiego. Na początku nie potrafiłam nim operować, było mi ciężko nauczyć się nim poruszać. Czułam się strasznie uzależniona od wszystkich dookoła. Prosiłam, żeby tutaj coś przestawić, postawić, odstawić, podjechać, wyjechać, przepchnąć wózek. Byłam tym naprawdę przerażona. Myślę, że powinniśmy robić wszystko, żeby niepełnosprawni nie musieli czuć się uzależnieni od innych. Nie tylko ze względu na barierę fizyczną, ale również psychiczną. Kiedy poruszałam się na wózku, ludzie patrzyli na mnie z politowaniem, współczuciem, którego w ogóle nie oczekiwałam. Chciałam być traktowana normalnie, rozmawiać na zwykłe tematy, o kinie książkach. Wracanie wciąż do tematu wypadku i mojego stanu zdrowia było męczące i niezręczne. Dzisiaj wiem, że takich pytań nie powinno się zadawać osobom niepełnosprawnym, bo trzeba ich traktować na równi z innymi.

Czy wypadek wpłynął na twój medialny wizerunek kobiety bardzo aktywnej, odważnej, z dużym urokiem osobistym.

To jest chyba żart losu. Wielu osobom wydaje się, że moja czasowa, bądź co bądź, niesprawność jest po prostu kaprysem, żartem. Właśnie dlatego, że propaguję aktywny tryb życia, który ma niewiele wspólnego z poruszaniem się na wózku. Oczywiście stosunek do mojej osoby trochę uległ zmianie. Miałam np. niedawno propozycje udziału w imprezie. Kiedy przyznałam się, że jestem w gorsecie ortopedycznym, usłyszałam: "A to nie, dziękujemy. Będzie tam środowisko mężczyzn, którzy chcieliby zobaczyć piękną kobietę, ubraną w eleganckie obcisłe ciuszki" a tutaj ten gorset. Zupełnie im to tego nie pasował. Więc podziękowali.

Jaka była Twoja reakcja?

Normalna. Po części to rozumiem. Są to plusy i minusy mojej pracy zawodowej. Dzięki temu, co się stało, myślę, że ludzie dostrzegą we mnie normalnego, czasem ułomnego człowieka. Zdaję sobie sprawę, że w moje programy sprawiają wrażenie, że wszystko mi się wiecznie udaje, co nie jest prawdą. Telewizja pokazuje same sukcesy. Robimy np. 5 dubli i pokazujemy tylko ostatnią wersję nagrania - najepszą. Wychodzi na to, że się nigdy nie przejęzyczam, że zawsze za pierwszym razem wszystko mi się udaje. Prawda jest taka, że w telewizji nie ma miejsca na pomyłki i potknięcia. Pokazuje się tylko efekt finalny. Wiele osób zapomniało, że też mam czasem "pod górkę". Reakcje ludzi po wypadku też były bardzo różne. Czytałam wiele komentarzy takich, że dobrze mi tak!, że teraz zobaczę, jak to jest kiedy nie wszystko się udaje, że mam za swoje. Ale na szczęście było także dużo głosów od ludzi, którzy wykazali wiele zrozumienia i wsparcia.

A jak oceniasz prezentowanie niepełnosprawności w mediach?

W tej chwili, gdy to analizuję i zwracam uwagę na to, ile mówimy na ten temat, to musze przyznać, że w ogóle nie mówimy o niepełnosprawności. Jest to temat marginalny, nieporuszany, omijany - nikt nie wie tak naprawdę, jak się do niego ustosunkować, więc najwygodniej jest go w ogóle nie dotykać. Z tego powodu takie akcje jak "Czy naprawde jesteśmy inni? Razem w naszej szkole." są bardzo potrzebne.
Bardzo się cieszę, że mogłam w niej uczestniczyć, zobaczyć, jak wiele zmienia się w temacie niepełnosprawności i dołożyć do tych zmian swoją maleńką cegiełkę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ahtiu



Dołączył: 11 Mar 2007
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Her name is Sarah and she loves the c0ck!
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gazety o Martynie:)
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu